Przepraszam za opóźnienie w notce, ale miałam dość intensywny, zapracowany weekend, dopiero dziś udało mi się usiąść i co nieco sklecić :)
Obserwatorzy na facebooku już wiedzą, że rozpoczęliśmy kolejną fazę remontu - odwiesiliśmy płaszcze z uchwytów do profili i wzięliśmy się za wiatrołap. Przy czym słowo wzięliśmy się jest tutaj dość nieuczciwe, gdyż tak naprawdę wziął się mąż, teść i szwagier, a ja głównie łażę i narzekam, że znów jest kurz :P
Wiekopomna chwila - 10.11.2014. Dzień, w którym runęło okno! :)
Dziadkowie nazywali to pomieszczenie lauba, nie do końca wiem, czy słusznie czy nie - próbowałam dowiedzieć się co zacz, ale poległam :) W każdym razie tam trzymało się buty, płaszcze i parasole. Dziadek krzewił ideę oszczędzania na każdym kroku, więc wykoncypował, że w sumie można postawić drzwi, zawiesić kurtynkę, i wtedy będzie można usunąć kaloryfer i zaoszczędzić krocie na ogrzewaniu! Efekt tego był taki, że w zeszłym roku goście ściągali na chybcika buty i odzienia wierzchnie, a następnie sprintem biegli w stronę drzwi wiodących na schody. Oszczędności jako takich - nie stwierdzono :)
Kiedyś w tym miejscu stały drzwi do Krainy Lodu, dziś to miejsce ozdabia fikuśna zasłonka.