Jak już kilkakrotnie wspominałam od dziecka fascynowały mnie psy. W pierwszych marzeniach "jak już będę duża" miałam mieć border collie albo później owczarka australijskiego ( za dziecięcia akurat tej rasy jeszcze w Polsce nie było, pierwszy aussik zawitał do Polski dopiero w 1995 roku). Potem doszły, obowiązki, inne ambicje, i moja potrzeba nieco się wyciszyła.
To znaczy - pies w domu zawsze był, zawsze z adopcji, bida przygarnięta, ułożona, ale bez fajerwerków ( adopcja pierwszego psa nałożyła się z boomem i wydaniem książki "Okiem psa", więc i nasz Gandalf był tak wychowywany - na szczęście, jak przystało na psa w typie saluki- spływało to po nim godnie:P). Tak tak, mój pierwszy pies był psem trudniejszym, jeśli chodzi o porozumienie człowiek - pies. Odwiązany od drzewa, chudy jak nieszczęście kłębek futra w typie charta. Spokojny, stonowany, flegmatyczny, leniwy śpioch - tak w skrócie mogę opisać charakter mojego pierwszego psa :) Do tego przyszedł do nas z traumą - bał się mężczyzn, nie miał kosmków jelitowych, przez pierwszy rok chodził na trzech nogach - był truty i kopany. Pierwszą noc spędził u mnie pod łóżkiem, całą noc pojękując i wyjąc - jakby wiedział, że dziecko mu na pewno krzywdy nie zrobi - musiał nauczyć się nam zaufać. Pierwszy jego szczek usłyszeliśmy po 1,5 roku.
Oto Gandalf, całe życie był tak godny jak na tym zdjęciu - pożegnaliśmy się z nim w zeszłym roku, w pięknym wieku szesnastu lat.