Content

piątek, 25 lipca 2014

Moja psia rodzina.


Jak już kilkakrotnie wspominałam od dziecka fascynowały mnie psy. W pierwszych marzeniach "jak już będę duża" miałam mieć border collie albo później owczarka australijskiego ( za dziecięcia akurat tej rasy jeszcze w Polsce nie było, pierwszy aussik zawitał do Polski dopiero w 1995 roku). Potem doszły, obowiązki, inne ambicje, i moja potrzeba nieco się wyciszyła.

 To znaczy - pies w domu zawsze był, zawsze z adopcji, bida przygarnięta, ułożona, ale bez fajerwerków ( adopcja pierwszego psa nałożyła się z boomem i wydaniem książki "Okiem psa", więc i nasz Gandalf był tak wychowywany - na szczęście, jak przystało na psa w typie saluki- spływało to po nim godnie:P). Tak tak, mój pierwszy pies był psem trudniejszym, jeśli chodzi o porozumienie człowiek - pies. Odwiązany od drzewa, chudy jak nieszczęście kłębek futra w typie charta. Spokojny, stonowany, flegmatyczny, leniwy śpioch - tak w skrócie mogę opisać charakter mojego pierwszego psa :) Do tego przyszedł do nas z traumą - bał się mężczyzn, nie miał kosmków jelitowych, przez pierwszy rok chodził na trzech nogach - był truty i kopany. Pierwszą noc spędził u mnie pod łóżkiem, całą noc pojękując i wyjąc - jakby wiedział, że dziecko mu na pewno krzywdy nie zrobi - musiał nauczyć się nam zaufać. Pierwszy jego szczek usłyszeliśmy po 1,5 roku.

Oto Gandalf, całe życie był tak godny jak na tym zdjęciu - pożegnaliśmy się z nim w zeszłym roku, w pięknym wieku szesnastu lat.


Następnie na scenę wkroczyła, brzydulka bokserka Mojito. Ogłoszenie na forum mojego wydziału, 6 letnia bokserka do adopcji. Chwila wiercenia w brzuchu i już pędziłam po nią do Wrocławia. Tu już była wychowywana w duchu wzmocnień pozytywnych, ale poprzedni właściciele (którzy zostawili sucz, bo wyjeżdżali do Wielkiej Brytanii) zaszczepili (albo nie odpracowali) nienawiści do wszelkich innych psów, kotów, kręcących się kółek. Bała się, gdy brało się zwiniętą gazetę do ręki, bała się, gdy używaliśmy łyżki do butów. Do tej pory, jak zdarzy się jej ulać ( częsta przypadłość u brachycefalicznych), jest przerażona, CS-uje. Suce, gdy tylko widzi obcego psa włącza się tryb kill'em all. Oczywiście jeśli chodzi o zwierzęta, które my wprowadzamy do domu - ich tolerowanie nie podlega dyskusji. Toleruje fretki, spokojnie przyjęła drugiego boksera, Bala - szczeniaka obwąchała na lewo i prawo i zaakceptowała. Nie pała do niego sympatią (najczęściej po prostu wstaje i opuszcza pomieszczenie, w którym smarkacz szaleje), ale nie przejawia najmniejszej agresji wobec niego. Aktualnie ma 10 lat i spondylozę :)

Silence, I'll kill you!


Po pożegnaniu się z Gandalfem, rodzice wyszli z założenia, że dom z jednym psem nie ma racji bytu. Dlatego porozsyłali wici do Fundacji Bokserowych, i pewnego lipcowego dnia, w zeszłym roku do Mojito dołączył drugi alkohol, Ouzo :) Ouzo jest przypadkiem bardzo trudnym - jeśli chodzi o wysiłek umysłowy wkładany w to, co robi. Niestety (albo stety :P) najbliżej mu do postaci Forresta Gumpa - bardzo łagodnego, uroczego, kochającego wszystkich idioty. Podczas sesji klikerowych z Mojito czy Balem Ouzo pokazuje całą gamę swoich imponujących sztuczek ( "mówią siad? eee chyba niee...no ale usiąde na wszelki wypadek, tak tylko, oho! nie działa, no to w takim razie się położę")...i to by było na tyle. Żarcie nie interesuje go na tyle, aby podniecał go dźwięk klikera, nieco lepsza zdaje się praca na zabawkę, ale jego gabaryty i silny zgryz powodują, że najczęściej jest to zabawka jednorazowego użytku. Poza tym jest bokserem z ogonem - zetknięcie z takim narzędziem w pupce szczęśliwego matołka bywa bardzo bolesne - co potwierdzają liczne siniaki i urazy oczu u reszty :)

Nie wierzcie pozorom - Ouzo tylko na tym zdjęciu pozuje na inteligenta :P

No i w końcu - mój wymarzony pies. Musiało wiele wody w rzece upłynąć aby w końcu doszło do tej historycznej chwili - mam swojego psa, który CHCE i marzy o tym, żeby pracować. Że też tego potrzebuje. Że uwielbia ruch na świeżym powietrzu, uwielbia zabawki, uwielbia jedzenie, lubi inne psy. Że mam go od szczeniaka i plastycznie mogę modelować jego zachowania i kształtować charakter tak, żeby żyło nam się jak najlepiej. Że narowy, czy niepożądane zachowania, które pojawiają się w trakcie dojrzewania mogę wyłapywać bardzo wcześnie i szybko z nimi walczyć. Z każdym dniem upewniam się, że był to dobry wybór. Dlatego uważam, że bardzo ważnym aspektem w wyborze psa dla siebie jest odpowiedni dobór rasy (jeśli już ktoś decyduje się na psa rasowego). Miałam do czynienia z wieloma rasami ( ze względu na pracę - codziennie mam do czynienia z przeróżnej maści psiakami), ale wiem na sto procent, że właśnie o to mi chodziło. Wady rasy, o których oczywiście wiedziałam, staram się nieco stonować, tak, abym miała nad nimi kontrolę.

O taki wzrok mi chodziło "Cześć, jak dziś zwojujemy świat"?

Resztę psów oczywiście kocham, ale nie pracuje mi się z nimi tak gładko i jedwabiście jak z moim własnym. Tworzymy jednak dwa osobne stada ( boksery mieszkają u rodziców, my mieszkamy osobno) i teraz wiem, że bokser, to pies niezupełnie dla mnie. Kocham je, ich energię, miłość, śmieszny wygląd, przekomiczne dźwięki, ale jeśli chodzi o zwinność, szybkość reagowania, zapał do pracy czy chęć współpracy przy oziku wypadają blado. Do tego nie radzą sobie dobrze z nadmiernym uprawianiem sportów (nie wzięłabym ich na wyprawę w góry w ciepły dzień, na długą wycieczkę rowerową, na wyprawę pod namiot), są dość duże gabarytowo i słabe zdrowotnie.

Dla porządku wspomnę jeszcze o dwóch psach z mojego zupełnego dzieciństwa, jeszcze przed czasem, gdy potrafiłam używać aparatu, które pamiętam jak przez mgłę - to foksterier Baca, pies z okresu młodości mojego Taty, cierpliwy łobuz, który kochał patyki i zawsze podczas odwiedzin u Babci spał u mnie w nogach i Kama - mieszana suczka, która mieszkała z drugimi Dziadkami w domu, który teraz my remontujemy. To one wszystkie kształtowały moją miłość do psów, uczyły mnie psich zachowań, psiego języka, respektowania ich przestrzeni, prywatności, pomogły poznać mi multum świetnych ludzi, poniekąd dzięki nim jestem tym, kim jestem ( nawet bez patetycznego wydźwięku - dzięki Gandalfowi poznałam moją obecną szefową!).

A jaka jest Wasza historia?

18 komentarze:

  1. U mnie w domu nigdy nie było psów. Jedynie babcia miała to gdy do niej przyjeżdżałam zawsze zajmowałam się jej psem :) Od zawsze chciałam mieć psa, ale niestety nigdy mama nie chciała się zgodzić. Prosiłam ją o kundelka ze schroniska też się nie zgodziła. Czytałam i dowiadywałam się o rasie owczarek australijski przez 4 lata kiedy w końcu po tajemnie zaczęłam pisać do hodowców czy dostępne szczeniaki, itd. zaczęłam po raz kolejny przekonywać moją mamę no i gdy zobaczyła szczeniaka aussika z hodowli, której chciałam w końcu się z godziła :D i ze Śląska aż do Olsztyna jechaliśmy po mojego ozzika :3 a z powrotem zepsuł nam się samochód, więc drogą powrotną jechaliśmy na lawecie :P Kentucky jest moim pierwszym psem przez co zrobiłam dużo błędów szkoleniowych, że muszę teraz wszystko naprawiać. Mamy kłopoty z rozproszeniami, zapachami. Woli wąchać i zaznaczać teren a potem biec do psa i ma mnie gdzieś :/ ale zdecydowanie jest lepiej :) dzięki motywacji na frisbee bardziej się na mnie skupia :) choć czasami jednak zapachy wygrają, ale się nie poddaje z naszymi problemami ;) Głównie muszę ćwiczyć u Kentucky'ego motywację na zabawki, kontakt wzrokowy, przywołanie... no jest tego dużo ;) I masz rację z tym wyborem rasy dla siebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście uważam, że świetnie sobie radzisz, i bardzo szanuję Ciebie, za to co robisz, że nie zniechęcasz się niepowodzeniami, jesteś wobec tego co się dzieje szczera i cały czas pracujesz! :) Na pewno z czasem będą coraz lepsze efekty, wszystkim potem oko zbieleje!:) Z samcami i wąchaniem jest odwieczny problem, ja ćwiczę rezygnację od szczeniaka, zawsze trudniej jest pracować z już dorosłym, ukształtowanym psem ! Haha niezłe przygody miałyście, wracanie na lawecie musialo być bardzo ciekawe :P

      Usuń
  2. moja historia jest taka, że psa nie mam, bo nigdy nie mieliśmy psa, nie byliśmy psią rodziną. Już kot był wystarczająco dużą rewolucją. W poprzedniej notce opisuję za to wakacje z psami, zapraszam :) w sumie psy są miłe i mają swój urok, ale jednak wymagają więcej, niż kot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie to w drugą stronę - miałam kota, całkiem fajny zwierz był, ale jednak wolę psy :) kiedyś kot, tak, może na doczepkę do psów, ale to bez psów sobie nie wyobrażam życia :)

      Usuń
  3. U nas w rodzinie zawsze były psy.
    Niestety kilka lat temu pożegnaliśmy naszego boksera, później była przeprowadzka, małe mieszkanie (brak możliwości posiadania psa), w końcu udało mi się namówić rodziców na kota, co prawda nie zaspokoił on mojej miłości do psów i gdy wprowadziliśmy się już na własną działkę pojawił się on - roczny Beny.
    Adopcja nie była planowana, wszystko zdarzyło się w ciągu miesiąca.
    Ktoś chciała się go pozbyć. Byliśmy jedyną deską ratunku dla niego przed trafieniem do schroniska...

    Pozdrawiamy Natalka i Beny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boksery najśmieszniejsze! <3 Bardzo fajnie, że udało Ci się "dorwać" psa w typie, ja też na początku szukałam na SOS borderom i ozikowym forum, ale jednego ktoś przyadoptował przede mną, a potem akurat wtedy była posucha :)
      Ja generalnie bardzo jestem "za" adopcjami, uważam to za coś bardzo bardzo dobrego! :)

      A Beny nie mógł lepiej trafić ;)

      Usuń
    2. A najciekawsze to, że on nie jest w typie.
      To 100% golden z rodowodem po rodzicach championach z jeden z najlepszych hodowlii w Polsce.

      Usuń
    3. Właśnie wyglądał na 100% rasowca :)

      Usuń
  4. U mnie w domu zawsze były psy - przygarnięte biedaki. Jak zaczęłam dorastać zaczęłam marzyć o pierwszym własnym psie, ale jakoś zawsze było jakieś "ale". Moi rodzice nie stali na przeszkodzie jak to zwykle bywa, ale ja sama nie czułam się "gotowa" na psa. Marzył mi się parson, jednak te marzenia odłożyłam na później. Kiedy tylko wyprowadziłam się z rodzinnego domu zaczęłam poważniej myśleć o psie i znów ciągle stało coś na przeszkodzie - praca, studia, życie towarzyskie... Nie wyobrażałam sobie jak to wszystko pogodzić. Piotr był zdecydowanie mniej "zwierzęcy", u niego w rodzinnym domu nigdy nie było zwierząt i od początku naszego związku musiałam siać mocną prozwierzęcą propagandę (co z resztą udało mi się wyśmienicie, bo uczeń przerósł mistrza). I w ten sposób minęło 6 lat planowania, wyboru rasy, teoretyzowanie, marzenia zanim zdecydowaliśmy się na Rio. Pół roku przed ostateczną decyzją chodziliśmy na spacery z wyimaginowanym psem, codziennie o 5.20 - 40 minut spaceru czy to deszcz czy śnieg. A i tak jak jechaliśmy do hodowli pukaliśmy się w czoło i mówiliśmy do siebie : "co my robimy?! czy my na pewno jesteśmy gotowi na psa?!" ;););) Patrząc na to z perspektywy czasu bardzo żałuję, że tak długo się wstrzymywałam, bo moje życie zmieniło się tylko na lepsze. Od kiedy mam psa czasu jest paradoksalnie więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, a wiesz, że to znam? Mój Pan Mąż też nie wiedział, jak może wyglądać więź pies-człowiek, a teraz jest bardzo z Balem związany :) A myślę, że będzie coraz lepiej ( nawet pst-pst wybrał się na kilka psich wypadów ze znajomymi i uczestniczył w seminarium z frisbee! :)

      Uważam, że Rio jest lepszym wyborem niż parson...ale ja generalnie nie mogłabym mieć terriera :)

      Historia ze spacerami jest nieziemska! <3 Podziwiam!! :D

      Usuń
  5. U mnie w domu psa nigdy nie było i nigdy nie miało być, a ja przez 8 lat namolnie błagałam. W sumie dobrze, że mały trafił do mnie dopiero teraz, bo wcześniej byłby u nas na takich samych zasadach - to mój pies i tylko ja się nim zajmuje. W domu ma wstęp tylko do mojego pokoju i przedpokoju, do reszty broń boże. Nie mogę prać psich rzeczy w pralce, ani kąpać psa w domu (a przy białym piesku to jednak utrudnienie :D). Bado też do najłatwiejszych psów nie należy i gdyby trafił do mnie wcześniej mogłabym sobie z nim rzeczywiście nie poradzić.
    Generalnie moim psim marzeniem był border, ze względu na to, że od razu nastawiałam się na pracę z psem i sporty, ale pozwolenie dostałam tylko na tego, konkretnego, 2 razy mniejszego niż reszta miotu weścika i teraz ani trochę nie żałuję, chociaż wiem, że za kilka lat dojdzie do naszego stadka borderek :D
    Mama stwierdziła, że stosowałam "szantaż psychiczny" żeby się na psiaka w końcu zgodziła <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że masz takie ograniczenia, z drugiej strony fajnie, że chociaż na tyle pozwolili rodzice :) Dzięki temu od razu możesz sobie plus minus poukładać życie z psiakiem :) Och, u moich rodziców szantaże psychiczne nie wchodziły w grę, na szczęście sami byli zapsieni :P Teraz już nie mieszkamy razem, tworzymy dwie osobne rodziny, ale stosunek do psów na szczęście się nie zmienił :) Zdarza się tak (na przykład teraz, w czasie remontu naszego domku) że u rodziców pojawiamy się my plus nasz pies i trzy fretki :) Co w sumie daje czwórkę ludzi, trzy psy i trzy fretki, oj bywa wesoło :)

      Bordery są cudowne, jestem fanką, ale zostanę przy aussikach - może kiedyś towarzyszką Bala będzie jakaś dama z linii work ? :)

      Usuń
  6. ja generalnie nie mam pojęcia o co jej chodziło z tym szantażem psychicznym, bo po prostu długo i intensywnie prosiłam :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Coś mi się mocno wydaje, że Ouzo z charakteru to wykapany mój Frodo, kudłacz kochany ale ciapa jakich mało :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! :)

Behind The Web

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Obserwatorzy

Mój instagram

Instagram
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Polecam