Muszę oficjalnie przyznać – miewam swoje małe miłości niemal
w każdej dziedzinie, którą się interesuję. Takich bezapelacyjnych faworytów.
Niby dopuszczam do myśli to, że coś polubię bardziej, ale mimo wszystko buzia
sama się uśmiecha ( troszkę jak nauczyciel, który tak naprawdę nie ma
ulubionego ucznia, ale "Jasiu Tobie to zawsze wychodzi najlepiej" :) ).
Drobne kwiatuszki, fioletowy kolor i już jestem kupiona! (z góry przepraszam za brudną łubiankę, podczas komponowania zdjęć w ogóle tego nie zauważyłam)
Kobietą jestem, więc i na polu faworyzowania nie może być łatwo!
Jak już wspominałam mój ogród jest
bardzo zacieniony, wilgotny,
problematyczny. Dlatego, zgodnie z babską logiką najbardziej ukochałam sobie
rośliny – dzieci słońca. Dodajcie do tego uwielbienie natury, wakacji w lesie, drobne
kwiatostany, różowo-fioletową kolorystykę i oto możecie bez pudła obstawić, że
najbardziej w świecie kocham lawendę (dodatkowo ma wartość użytkową!) i wrzosy
( nie masz nic piękniejszego niż naturalne wrzosowisko na polanach w Borach
Tucholskich). Oczywiście, żeby nie było zbyt prosto – oba te gatunki mają zgoła
inne wymagania glebowe i kochają słońce, którego w moim ogrodzie jak na
lekarstwo.
Dzikie wrzosowisko w Borach - wybaczcie, nie mam w tym roku urlopu :)
Tak naprawdę troska zaczyna się już od ziarenka - w tym roku mam „wychowanków” od nasiona. Aby dało początek roślinie, najpierw musi mocno przemarznąć, potem odrobinę odtajać, a potem dopiero wyjść na słonce ( ten proces nazywany jest stratyfikacją i polega na tym, że najpierw mrozimy ziarna w zamrażarce, potem przekładamy do lodówki. Po więcej informacji zapraszam tu – naprawdę wyczerpujący , dobry poradnik pisany przez pasjonatów tej rośliny). Następnie standardowo – przykrywamy folią, trzymamy kciuki za kiełkowanie. Po wykiełkowaniu odsłaniamy, dajemy na intensywne słońce, podlewamy i czekamy. Z czasem można pikować, rozsadzać a potem hartować i wprowadzać do ogrodu.
Maluszki lawendy w trakcie pikowania...
...po pikowaniu, czekamy na Zimną Zośkę
Dobrze, ale gdzie ją posadzić? Bohaterka dzisiejszego postu ma dość specyficzne wymagania.
Łaknie przede wszystkim słońca! Do tego preferuje sucha, surową, zasadową glebę,
zaciszne stanowisko. W naszych, polskich warunkach dość ładnie zimuje,
przyjemnie się rozkrzewia. Sugeruję sadzić ją w rządkach, formując lekkie
kopczyki, aby podczas deszczu woda spływała, a nie osadzała się w
zagłębieniach. Aby uszczęśliwić lawendę można używać naturalnego składnika –
wapnia ze skorupek. Najpierw należy przez kilka dni je przesuszyć, a następnie
pokruszyć i podsypać ziemię pod rośliną. Na wiosnę mogą wymagać cięć
korygujących – bardzo ważny zabieg – zaniedbane krzewy mogą „łysieć”. Kwitną od
lipca do sierpnia.
Nowe maluszki zasilone skorupkami, plus przezimowana lawenda z zeszłego roku ( w lipcu zeszłego roku jeszcze tu nie mieszkając próbowałam wprowadzić nowe porządki :) )
Należy również zwrócić uwagę na to jaką odmianę się kupuje –
bardzo ładna lawenda francuska (Lavandula
stoechas) w naszych warunkach często przemarza – już przy -7 stopniach Celsjusza może
obumrzeć. Najbardziej wytrzymała jest lawenda lekarska (Lavandula angustifolia), charakteryzuje ją duża zdolność
regeneracji.
Jestem już po pierwszych zbiorach moich krzaczków – w tym
roku ze względu na początki są na razie niezbyt obfite, mam nadzieję, że z
każdym rokiem będzie coraz lepiej!
I do tego jest niesamowicie fotogeniczna!
Jak suszyć?
Najpierw rano ścinam kwiatostany lawendy ( już rozwinięte, ale jeszcze nie przekwitłe), luźno układam je w bukiety, następnie zawieszam w niezbyt intensywnie oświetlonym (zbyt mocne światło doprowadza do wyblaknięcia kolorów), przewiewnym, suchym miejscu. Potem już według uznania – używam jej do odpędzenia moli, dodaję kilka kwiatostanów do kąpieli, ozdabiam dom...
U mnie zazwyczaj wszystkie zioła suszą się w kuchni - dodają rustykalnego czaru w wystroju, nieziemsko pachną przy ruchu powietrza, a do tego okna są z północno - zachodniej strony, więc słońce ich nie wypala.
Lawenda zaliczana jest do ziół leczniczych. Oprócz
doskonałego działania uspakajającego , kojącego i ułatwiającego zasypianie, ma
dobroczynny wpływ na łagodne zaburzenia trawienne. Olejek lawendowy może
również służyć do inhalacji przy schorzeniach górnych dróg oddechowych. Kąpiele
z dodatkiem lawendy rozluźniają i uspakajają.
Aktualnie to bardzo częsty widok w naszej kuchni. Druga wiązanka wylądowała w sypialni - przyjemniej się zasypia.
Oprócz tego, w gospodarstwie domowym używam jej do
odstraszania moli ubraniowych ( zawieszam niewielkie bukiety w szafach, gdzie
znajdują się nieużywane przez wiosnę i lato ubrania zimowe) i komarów podczas
wieczornych spotkań w ogrodzie. W kuchni czasem dodaję ją jako ozdobę potraw.
Dodatkowo można dodać ją do lemoniady i uzyskać przepyszny, orzeźwiający napój
o intrygującej nucie.
Moje propozycje:
Lawendowa kąpiel:
- Soda oczyszczona
- Szklanka soli gruboziarnistej, morskiej
- Oliwa z oliwek
- Suszona lawenda, płatki róż
„Suche” składniki najpierw mieszamy w misce, następnie
dodajemy oliwy. Soda oczyszczona odpowiada za musowanie całości, nie jest
obowiązkowa.
Lawendowe sole
Lawendowa lemoniada:
- Sok z cytryny (lubię kwaśne rzeczy, ilość soku można modyfikować, w zależności od potrzeb)
- Woda przegotowana (do smaku)
- 1-2 łyżki miodu
- Gałązka świeżej lawendy
Najpierw robię sobie „herbatkę” : wypełniam koszyczek do herbaty
lawendą i zalewam go ciepłą wodą, zostawiam pod przykryciem na przynajmniej 20
minut. Po tym czasie lawendę odcedzam, dodaję miodu do jeszcze ciepłej
mikstury, schładzam. Następnie dodaję soku z cytryny, mieszam. Dla orzeźwienia
podaję z kostkami lodu (najchętniej z zatopionymi ziołami – miętą, szałwią w
środku).
Lawendowy cukier:
Na przemian układam w słoiku warstwę cukru i warstwę
kwiatostanów lawendy.
Zakręcam słoik, zostawiam na około 2 tygodnie, następnie
przesiewam cukier i cieszę się wyjątkowym zapachem i smakiem cukru!
Przyda się przyda :D chciałam się jutro wybrać do centrum ogrodniczego, więc na pewno kupię kilka krzaczków i zastosuję się Twoich rad. I przy okazji pytanko: zrobiłam sobie taką podwyższoną rabatę (zaraz przy samej ścianie, zachodniej,gdzieś tam na blogu były zdj.jakby co;), co bym nie posadziła to zawsze roślinom jest za gorąco (ściana się nagrzewa)i brzydko odsuwają się od tej ściany albo chorują :/ myślisz, że lawenda nie będzie tak robić? Da radę?
OdpowiedzUsuńMyślę, że nie:) Ona praktycznie w ogóle nie lubi być podlewana. Zachodnia ściana jest w porządku - jeden z moich krzaków tam sobie przezimował bez szwanku, a jest chłodniejsza od wschodniej czy południowej. Moje są na wschodzie. Ja specjalnie zresztą zrobiłam takie kopczyki jak do ziemniaków, żeby podczas deszczu woda się nie zbierała.
OdpowiedzUsuń